Weksel in blanco - co na to sąd?
Na szczęście Sąd Apelacyjny nie dał się zwieść formalizmowi (z 8 maja 2025 r., sygn. I ACa 2262/23). Uznał, że osoby te działały jako konsumenci. I że poręczenie, które złożyli, miało charakter abuzywny – czyli rażąco naruszało ich interesy jako słabszej strony relacji kontraktowej. Bo jak inaczej nazwać sytuację, w której ktoś podpisuje zobowiązanie, nie mając bladego pojęcia, jaka może być jego górna granica?
Sąd wskazał, że przedsiębiorca nie może ograniczać się do przedstawienia blankietowych formularzy. Ma obowiązek poinformowania konsumenta o tym, co podpisuje, jakie są ryzyka, na co się zgadza. Bo poręczenie za weksel to nie podarowanie dzieciom obiadu – to poważne zobowiązanie finansowe. Jeśli nie wiadomo, za co się ręczy, trudno mówić o świadomej zgodzie. Wyrok z Katowic wpisuje się w ważny nurt orzecznictwa – także tego europejskiego – który przypomina, że reguły rynkowe nie zwalniają nikogo z obowiązku lojalności wobec konsumenta. W erze, gdy prawniczy język i zawiłość dokumentów zniechęcają zwykłych ludzi do jakiegokolwiek kontaktu z paragrafami, sądy mają szczególną misję: przywracać sens pojęciom „uczciwość kontraktowa” i „równowaga stron”.
Nie wiemy, ile podobnych przypadków przechodzi bez echa. Ile razy ktoś nieświadomie bierze na siebie ryzyko, które go przerasta? Dlatego ten wyrok ma znaczenie nie tylko dla konkretnych osób, ale i dla całego systemu. To jasny sygnał: poręczenie wekslowe nie może być pułapką zastawioną na życzliwego krewnego. I że nawet jeśli podpisujesz coś „dla dobra dziecka”, to masz prawo wiedzieć, co podpisujesz. I choć wyroki nie zmieniają świata z dnia na dzień, to ten konkretny – z Katowic – przywraca wiarę w to, że prawo cywilne to nie tylko paragrafy, ale i człowiek.
Jak nie wpaść w pułapkę poręczenia?
Nie ma się co łudzić – weksel in blanco to nie jest narzędzie, które przeciętny obywatel rozumie. A mimo to wciąż pojawia się na papierach podsuwanych do podpisu ludziom, którzy mają dobre intencje, ale żadnego przygotowania prawnego. Trzeba powiedzieć to wprost: poręczanie „na ślepo” powinno być prawnie niemożliwe. Kropka. Co możemy zrobić, by takie historie nie powtarzały się co kilka lat – tylko w innym sądzie, z innymi nazwiskami, ale tym samym schematem?
Po pierwsze: nie można liczyć wyłącznie na to, że sąd uratuje sprawiedliwość. Owszem, orzeczenie z Katowic daje nadzieję, ale takich wyroków powinno nie być… bo nie powinno być takich spraw. Wzorce umów i deklaracje wekslowe powinny być kontrolowane przez organy państwa. UOKiK powinien patrzeć nie tylko na reklamy jogurtów, ale też na to, co korporacje wciskają ludziom w małych miejscowościach, pod hasłem „sieć partnerska”.
Po drugie: trzeba zakazać stosowania weksla in blanco w relacjach z konsumentami. Tak po prostu. Bez wyjątków. Skoro zakazano blankietowych pełnomocnictw, dlaczego dopuszcza się blankietowe zobowiązania finansowe? Nieważne, czy nazwiemy to „formą zabezpieczenia”, „procedurą wewnętrzną” czy „wymogiem sieci franczyzowej” – konsument ma wiedzieć, co podpisuje. I ile może go to kosztować.
Po trzecie: potrzebna jest edukacja. Każdy powinien choć raz w życiu usłyszeć, co to jest poręczenie, czym grozi podpisanie weksla i gdzie zadzwonić, zanim się złoży podpis. Bo dziś więcej osób wie, jak otworzyć konto na TikToku niż czym różni się gwarancja od poręczenia.
I wreszcie: musimy przestać udawać, że konsument w relacji z korporacją ma takie same szanse. Nie ma. Dlatego to przedsiębiorca ma obowiązek uprzedzić, wyjaśnić, poinformować. A jeśli tego nie zrobi – nie powinien korzystać z przywileju, jaki daje weksel.
Bo w tej historii nie zawiódł rozsądek rodziców. Zawiodło prawo, które zbyt długo milczało. I rynek, który zbyt często zakłada, że jeśli ktoś coś podpisał, to „widocznie wiedział, co robi”. Nie wiedział. I nie powinien musieć płacić za cudzą nieuczciwość.
Franczyza po polsku: biznes-marzenie czy pułapka prawna?
W sprawie z Katowic na pierwszy plan wysuwa się dramat osób, które podpisały poręczenie wekslowe bez wiedzy o jego konsekwencjach. Ale gdy spojrzeć szerzej, ujawnia się jeszcze jeden wymiar tej historii – systemowy problem z rynkiem franczyzowym w Polsce.
Bo przecież córka pozwanych była franczyzobiorcą. Podpisała umowę współpracy z dużą siecią handlową, która obiecywała pomoc, zatowarowanie, know-how, rabaty, a nawet premie. Brzmi jak świetny deal, prawda? W praktyce oznaczało to jednak konieczność podporządkowania się całkowicie jednostronnym warunkom – z deklaracjami wekslowymi, przewłaszczeniami, cesjami i pełnomocnictwami na czele.
To model znany nie tylko z tej jednej sieci. W wielu przypadkach franczyza po polsku polega na przeniesieniu niemal całego ryzyka gospodarczego na barki drobnego przedsiębiorcy, przy jednoczesnym braku realnej swobody negocjacyjnej. Franczyzobiorca może teoretycznie „zrezygnować z oferty” – ale tylko teoretycznie. W praktyce podpisał już zabezpieczenia, zainwestował własne środki, często z pomocą rodziny. I nie wie, że – podobnie jak w tej sprawie – jeden podpis może kosztować jego bliskich wszystko.
Tymczasem franczyzodawca, często działający jako spółka akcyjna z prawniczym zapleczem, może niemal dowolnie formułować warunki. I nawet jeśli formalnie nie łamie prawa, to operuje w strefie szarości, korzystając z asymetrii wiedzy, siły ekonomicznej i dostępu do specjalistów.
Dlatego historia z Katowic powinna być sygnałem alarmowym nie tylko dla sądów i konsumentów, ale i dla ustawodawcy. Bo polski rynek franczyzy wymaga nie tylko nadzoru, ale i uczciwej refleksji: czy rzeczywiście chronimy ludzi, którzy chcą prowadzić mały sklep, czy tylko pozwalamy większym graczom zdejmować z siebie odpowiedzialność, zrzucając ją na barki tych, którzy podpisali „bo chcieli pomóc”.
Bo nie chodzi tylko o jedną sprawę, jeden wyrok czy jeden weksel. Chodzi o cały system, w którym prywatne umowy potrafią skutecznie obchodzić publiczne gwarancje ochrony konsumenta. System, w którym wielka sieć może – legalnie! – nakazać podpisanie kilku poręczeń, przewłaszczeń, cesji i jeszcze dodać weksel, a człowiek, który podpisuje te dokumenty, dowiaduje się o ich skutkach dopiero wtedy, gdy komornik puka do drzwi.
Dlatego rozsądny ustawodawca nie powinien czekać, aż kolejny sąd wyda kolejny wyrok „prokonsumencki”. Nie można dłużej liczyć wyłącznie na sądy jako bezpiecznik dla wadliwego rynku. Potrzeba realnej, stanowczej reakcji ustawodawczej. I to pilnie.
Franczyza - co powinien zrobić ustawodawca?
Wprowadzić zakaz stosowania weksli in blanco wobec konsumentów – bez wyjątków i bez furtki „bo się zgodzili”. Konsument nie może „zgadzać się” na ryzyko, którego nie zna. A przedsiębiorca nie powinien mieć prawa ukrywać tego ryzyka wśród załączników.
Nałożyć obowiązek informacyjny na franczyzodawcę – tak jak bank musi przedstawić RRSO, tak franczyzodawca powinien pokazać symulację ryzyk, potencjalnych strat i realnego kosztu „współpracy” z siecią.
Wprowadzić ustawową definicję franczyzy wraz z minimalnymi wymogami treści umowy – tak jak kiedyś zrobiono to z umową deweloperską. Bo dziś „franczyza” to worek bez dna – i bez dna są też obowiązki narzucane franczyzobiorcy.
Zrównoważyć pozycję stron poprzez domniemanie niekorzystnych warunków – jeśli zapis jest niejasny, nieczytelny, sformułowany przez franczyzodawcę i nieuzgodniony indywidualnie, to należy go interpretować na korzyść słabszej strony.
W przeciwnym razie nadal będziemy oglądać te same scenariusze: młody przedsiębiorca z marzeniami, rodzice z poręczeniem „na chwilę”, a potem – sąd, komornik, dramat. I tylko ustawa może to przerwać.
Notatka o autorce: mgr Monika Mielnik-Kurek, doktorantka w Szkole Doktorskiej Uniwersytetu Opolskiego, specjalizująca się m.in. prawnymi aspektami umowy franczyzy