Jak się handluje na Podkarpaciu?
Podkarpacie to specyficzna część Polski, inna pod każdym względem. Inaczej się tu zarabia, mamy regiony turystyczne, które dobrze funkcjonują tylko przez kilka miesięcy w roku, jednocześnie wciąż pojawiają się nowe sklepy sieci ogólnopolskich. Mówiąc krótko - nie jest łatwo, spokojnie to już było. Nie mam jednak w zwyczaju rozpamiętywać starych dziejów, tylko skupiam się na tym co jest i co będzie. Dziś trzeba być konkurencyjnym, wykorzystywać swoje mocne strony. Ułatwia to zrzeszenie się w sieci franczyzowej.
Jak więc radzi sobie u was handel tzw. tradycyjny? Czy spodziewa się pan dalszych konsolidacji, czyli łączenia lokalnych sieci lub poszczególnych sklepów w większe organizacje zakupowe czy też wielkie sieci całkowicie wyrugują z rynku lokalny handel?
Wielkie sieci będą rosły, ale jest też miejsce dla nas, czyli dla tzw. tradycyjnych sklepów. Polska to naprawdę bardzo specyficzny i dość nieprzewidywalny rynek. Już dawno część znawców rynkowych wieściła nam - lokalnym sklepom - koniec: że padniemy, bo wykosi nas tzw. handel nowoczesny. I co? Mijają kolejne lata a my jesteśmy konkurencyjni i radzimy sobie. Pod względem asortymentowym i często technologicznym wpisujemy się w handel nowoczesny, bo szybko się uczymy i znamy swojego klienta.
Wracając do konsolidacji…
Na pewno sklepy niezrzeszone będą musiały wybrać którąś z franczyz. To rozsądna decyzja, oby nie była podjęta za późno. Na rynku zostaną tylko najlepsze placówki z szerokim asortymentem i wyważonym poziomem cenowym. Uważam, że dobrze zarządzane sklepy tradycyjne z szerokim lokalnym asortymentem z powodzeniem poradzą sobie. W przeciwieństwie do hipermarketów, którymi kiedyś zachłysnęliśmy się, a tymczasem dziś to one tracą najwięcej.
Obecnie zarządza pan siecią siedmiu sklepów zrzeszonych w Lewiatanie, o średniej powierzchni ponad 350 mkw., zatrudnia około 100 pracowników. Wnioskuję, że wyobraża pan sobie działania teraz jako niezależny detalista?
Tak, w Lewiatanie jesteśmy od zawsze. Tata Stanisław jest nawet jednym z założycieli spółki regionalnej na Podkarpaciu. Wspólnie działaliśmy przez pewien czas w jej strukturach. Pomoc w zakresie operacyjnym, marketingowym, organizacji dostawców i warunków handlowych, szkoleń oraz wsparcie w zakresie ponad 600 indeksów marki własnej to kluczowe wartości Lewiatana.
Nie wspomnę już o rozpoznawalności samego znaku Lewiatan. Dzisiaj jesteśmy jednym z 3200 sklepów w naszej sieci, która wciąż się rozwija i przyrasta netto co roku o kilkadziesiąt placówek. Rośnie też jakość sklepów Lewiatana, powierzchnia sali sprzedaży, udział produktów świeżych i lokalnych - w tym jesteśmy liderem na rynku. Od kilku lat działamy na platformie Lewiatan Biznes – to także ogromna pomoc w codziennej pracy.
Lewiatan jest w Grupie Eurocash, czyli za waszymi sklepami stoi podwójna struktura. Co wam daje udział w Lewiatanie a co uczestnictwo w wielkiej grupie, jaką jest Eurocash?
Tak, to prawda, Eurocash jest właścicielem kilkunastu spółek regionalnych i do której to spółki i my należymy. Jest też jednym z naszych dostawców, co jednak nie wyklucza nas z korzystania z innych dostawców z lepszą ceną. Lewiatan to miękka franczyza.
Kto jest waszą największą konkurencją i które ich rozwiązania są szczególnie warte podpatrzenia?
Biedronka, Lidl i Dino. To z nimi staramy się konkurować ceną. Wygrywamy bliskością do klienta, jakością obsługi a także szeroką ofertą lokalnych produktów. Postrzegam też pewne zagrożenie w Żabkach. Jest ich coraz więcej i pewnie będzie jeszcze więcej i coraz bliżej. Mają świetnie skrojoną ofertę dla pokoleń Z oraz Millenialsów, a więc do klienta, który mniej zwraca uwagę na cenę. W tej chwili wygrywają dostępnością, a ich oferta gastronomiczna jest coraz lepsza i wciąż się rozwija.
A jaki jest wasz klient? Kieruje się przede wszystkim ceną? Jakich produktów szuka?
Jest wygodny. Wciąż szuka najlepszych cen. Jest skłonny odwiedzić kilka sklepów, aby zakupić wszystko z listy. Na pewno jest mniej zasobny w fundusze niż np. na Mazowszu. Co za tym idzie - większą część swoich dochodów wydaje na podstawowe dobra takie jak żywność, i dlatego szuka najlepszej ceny.
Nasz klient jest przewidujący i oszczędny, czyli kupuje częściej i mniej, na bieżące potrzeby. Zdecydowanie mniej marnuje żywności. Ponadto zna się coraz bardziej na produktach pod kątem wartości odżywczych oraz ich składu. Na pewno jest też lojalny i zwraca uwagę na jakość obsługi podczas zakupów.
Jakie są wasze przewagi nad konkurencją?
Przede wszystkim to regionalne produkty. Ponad 50 proc. SKU w naszych sklepach pochodzi od regionalnych dostawców. Mamy najlepsze chleby w okolicy, warzywa i owoce są zdrowe i pełne witamin, ich smak nawiązuje do lat dzieciństwa. Również sprzedawane przez nas wyroby masarskie są takie jak za dawnych lat. Kiełbasy, pasztetowe, salcesony są nie do podrobienia, zajadamy się nimi - zarówno nasi klienci, jak i my sami.
Co jest teraz największym wyzwaniem dla prowadzących takie sklepy jak pana?
W tej chwili dla coraz większego grona wyzwaniem jest utrzymać biznes. To jedne z najpoważniejszych wyborów życiowych przedsiębiorców prowadzących sklep spożywczy. Codziennie media donoszą o zamknięciu, upadku firm, o utracie pracy w każdej gałęzi gospodarki. Tak samo jest i u nas. Koszty nas zabijają. Podnoszenie w nieskończoność najniższej płacy krajowej to nie jest rozwiązanie, aby ludziom żyło się lepiej, bo ci sami ludzie produkują lub świadczą usługi, które wcześniej czy później także drożeją. Koło się zamyka.
Dzisiaj musimy pilnować kosztów, uświadamiać naszych kierowników i pracowników, że problem jest wspólny. Razem musimy starać się, aby prowadzić sklep.
Wiem, że jest pan fanem nowinek technologicznych, które mogą pomóc ograniczyć koszty. Które są teraz w pana szczególnym zainteresowaniu?
Wciąż inwestujemy w fotowoltaikę, bo energia to trzeci koszt w sklepie. Zastanawiamy się nad magazynami energii. Mamy już pierwszą kasę samoobsługową. Ale mimo wszystko rewolucji upatrujemy w sztucznej inteligencji. InPost rozwija się w tempie zawrotnym, stawiając na dostarczanie przesyłek coraz bliżej klienta. W innych krajach tego typu automaty są wyposażone w minilotniska dla dronów, które dostarczają zamówiony towar w ciągu godziny. Może wkrótce pojawią się takie przed naszymi sklepami? Mogłoby być ciekawie.
Na razie nasze sklepy mają wspomnianą fotowoltaikę, oświetlenie LED-owe, racjonalnie gospodarujemy energią, segregujemy odpady, postawiliśmy też na nowoczesne technologie chłodnicze. Przy inwestycjach korzystamy z usług i serwisu lokalnych wykonawców.
Czy system kaucyjny i recyklomaty można nazwać nowinką technologiczną czy też kolejnym przykrym obowiązkiem i wielkim wyzwaniem dla handlu?
System kaucyjny w Polsce to jeden wielki bubel prawny, zaimplementowany na siłę do sklepów bez przeprowadzenia jakichkolwiek analiz dotyczących kosztów. Do dzisiaj wciąż nie jest jasnych wiele zapisów w ustawie. Wciąż np. nie wiemy, kto faktycznie i kiedy oraz w jaki sposób będzie od nas odbierał zebrane opakowania. Nikt nie pomyślał, że znaczna część sklepów powyżej 200 mkw. nie ma dziś miejsca na butelkomat oraz miejsce do składowania worków. Zatrudniamy w ponad 99 proc. kobiety, i to na nie spadnie dźwiganie tych worów. Czy to jest w porządku?
Skalkulowana opłata dla nas jest na poziomie 4-8 groszy, tymczasem nikt nie policzył kosztów prądu, pracy pracowników, serwisu butelkomatów, kosztów składowania opakowań, zamrożonej gotówki w rozliczeniach z operatorem itp. My to policzyliśmy i jest to w każdym wariancie ponad 30 groszy.
Zakładając, że w niektórych sklepach zdecyduje się pan na recyklomat, to kiedy może się zwrócić ta inwestycja?
Chciałbym znać odpowiedź na to pytanie. Dla jednego sklepu to koszt około 100 000 zł. Kto zaryzykuje takie koszty? Skąd wziąć na to fundusze? To jest świadome dążenie do zagłady kilkunastu tysięcy małych sklepów w Polsce.
Porozmawiamy na “milszy” temat. Jest pan zwycięzcą w konkursie Franczyzowy Superbohater, organizowanym przez nasze wydawnictwo. Używając żargonu bokserskiego - laureatem w wadze ciężkiej, czyli przedsiębiorców prowadzących powyżej pięciu sklepów. Nominującym była centrala sieci Lewiatan, która określiła pana jako innowatora. Skąd pan czerpie inspiracje?
Przede wszystkim serdecznie dziękuję za nagrodę i nominację. To dla mnie ogromne wyróżnienie. Odpowiadając na pani pytanie: wzorujemy się na najlepszych. To od nich czerpiemy inspiracje. Często w Lewiatanie spotykamy się w gronie franczyzobiorców i po prostu rozmawiamy. W naturze przedsiębiorców naszej sieci jest ciągłe dzielenie się sprawdzonymi rozwiązaniami, nie powielamy błędów innych. Czytamy prasę branżową, jeździmy na targi. Tam podpatrujemy nowinki techniczne i technologiczne i wdrażamy je do naszych sklepów. W tej chwili jesteśmy bardzo mocno zainteresowani wdrożeniem sztucznej inteligencji do naszej firmy. Szkolimy się w tym, dużo słuchamy tego co mówią eksperci. Analizujemy różne możliwości, bo w AI widzimy przyszłość biznesu.
Prowadzi pan z tatą siedem sklepów na Podkarpaciu. Jakie są początki waszej działalności?
Pierwszy sklep otworzyliśmy wspólnie w Brzeźnicy w 1997 roku i żeby było ciekawiej - nie prowadziliśmy go bezpośrednio sami. Zajmowaliśmy się wtedy zupełnie innym biznesem. Zainspirowała nas nasza rodzina z Tarnobrzega, która prowadziła handel detaliczny. Zachęcali nas, aby spróbować sił w zupełnie innym, nowym biznesie. Wspólnie z ich pomocą wybudowaliśmy od podstaw 60-metrowy pawilon i tam sprzedawaliśmy towar zza lady. Dopiero po 5 latach otworzyliśmy następny sklep, kupując go od naszych znajomych. A potem już poszło i w pewnym momencie mieliśmy aż dziewięć sklepów. Wszystkie - oprócz pierwszego - otwierałem wspólnie z tatą.
Czy ten pierwszy sklep działa do tej pory?
Tak. Placówka przeszła ogromną transformację od tamtego czasu, aby jak najbardziej odpowiadała dzisiejszym standardom. Najpierw miała 60 metrów i po trzech rozbudowach osiągnęła ponad 300 mkw. i już jest za mała. Na początku mieliśmy w ofercie około 1500 indeksów, dziś jest to prawie 5000 pozycji asortymentowych i ta liczba wciąż rośnie. Pierwotny parking był na 5 samochodów, dzisiaj mamy do dyspozycji prawie 30 miejsc dla klientów. Nad tym sklepem mieści się też siedziba naszej firmy i to tutaj pracują nasi specjaliści z działu handlowego i księgowości.
Pana tata od wielu lat jest związany z biznesem i handlem. Zapewne nie raz widział pan, jak pracuje od rana do nocy. Czy to pana nie zniechęciło? Nie myślał pan o innym zawodzie?
Jak zawsze takie decyzje przychodzą znienacka. Kiedy otwieraliśmy pierwszy sklep to zaangażowana w to była cała rodzina, łącznie z babcią Pauliną. Wtedy już pracowałem w handlu, ale innym, związanym z branżą wentylacyjną. Z roku na rok coraz bardziej rosło zaangażowanie w sklepy i tak już zostało. A przy okazji to ja lubię wcześnie wstawać. Jest wtedy więcej czasu na pracę.
Wdrażacie teraz trzecie pokolenie do swojego biznesu - jakie argumenty są tu decydujące?
No właśnie, z tym nie jest tak łatwo. Prowadzenie sklepów to naprawdę ciężka praca, spore zaangażowanie kapitałowe i praca z ludźmi, naszymi współpracownikami. To jest bardzo odpowiedzialna działalność. Mojego syna Jakuba angażujemy w bieżące prace, sytuacje, rozmawiamy głośno o tym, co się dzieje w biznesie. Na miękko zachęcamy. A co będzie dalej? Zobaczymy.
Kto jeszcze z rodziny działa w waszym biznesie?
Z najbliższej to nikt. Wcześniej pracowały moje siostry, ale finalnie wybrały inną drogę zawodową. Przez jakiś czas moja córka Julia też stała na kasie i wykładała towar, ale teraz rozpoczęła studia w innym mieście i ciężko to już pogodzić. W całej naszej dotychczasowej przygodzie pracowali też ciocia, wujek i kuzyni. Oni także mają spory wkład w rozwój firmy.
Jak się pracuje w rodzinie? Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej … Ze wspólnikiem można się rozstać, gdy wasze drogi zaczynają się rozchodzić, natomiast z tatą czy synem jest już ciężej…
No właśnie nie. To kwestia rozumienia swojego miejsca i obszaru, za jaki się odpowiada. Ustalenie tego wcześniej, na samym początku, na pewno pomaga. Nie zawsze się zgadzamy, bo myślimy z różnicą pokoleniową. Z perspektywy lat widzę, jak ważne jest wyważenie i doświadczenie ze strony nestora rodu z zapalonymi i szybkimi pomysłami z mojej strony. Zawsze analizujemy, liczymy i patrzymy na innych. W tej chwili, kiedy mamy za sobą kilkanaście lat wspólnej pracy, uważam, że jesteśmy dotarci.
Czy po tylu latach nie ma pan dość pracy handlu?
Nie. Wciąż widzę w tym sens. Może właśnie dlatego, że długo w tym jestem. Odpowiedzialność za biznes, naszych pracowników i ich rodziny, naszych dostawców, usługodawców jest motorem napędowym. W działalność jednego sklepu jest zaangażowanych około 50 osób. Nasi pracownicy, biura rachunkowe, serwisanci urządzeń, dostawcy towarów, piekarnie, masarnie, ogrodnicy, urzędy miasta i gminy, firmy świadczące usługi na rzecz utrzymania sklepu, dostawcy mediów, firmy ochroniarskie oraz inni, których nie wymieniłem. Większość z nich w przypadku zamknięcia naszego sklepu straci pracę. Jak mógłbym im to zrobić?
Sami zarządzamy naszymi biznesami, codziennie dotykamy problemów, mierzymy się z nimi i je rozwiązujemy korzystając ze wzajemnych doświadczeń. Prowadzenie sklepu tradycyjnego to pewna misja społeczna. Staramy się ją realizować najlepiej, jak umiemy.
Pana zaangażowanie sięga daleko poza rodzinny biznes. Przez lata aktywnie działał pan w spółce regionalnej Lewiatan Podkarpacie, przez 4 kadencje uczestniczył w pracach Rad Franczyzowych w Zespole Technologii, jest członkiem Reprezentacji Rad Franczyzowych dla G9 przy PSH Lewiatan oraz członkiem Komitetu Przedsiębiorców PSH Lewiatan. Ponadto jest pan członkiem Rady Awangardy przy spółce Eurocash oraz przewodniczącym Rady Franczyzowej Lewiatana Podkarpacie. Jak pan znajduje czas na uczestnictwo w tak licznych i różnych gremiach?
To kwestia organizacji czasu. Doba nie jest z gumy, również moja. Sporo pomaga mi w tym Stanisław. Kiedy wyjeżdżam, to wtedy jest tata na miejscu. Reprezentuje nas. A ja lubię być zaangażowany. To pozwala patrzeć dalej, przewidywać pewne rzeczy. Nie chcąc być w tyle należy sporo wdrażać i nie bać się. Choć nie zawsze wszystko wychodzi, to mimo wszystko warto.
Zaintrygowała mnie Rada Awangardy przy Eurocashu - czym się ona zajmuje?
Rada to organ doradczy. Została powołana przez Pawła Surówkę, obecnego prezesa Grupy Eurocash. Myślę, że było to konkluzją naszego dialogu, czyli przedsiębiorców, z tym wyróżniającym się dostawcą towarów. To dobrze, jeśli partner handlowy chce słuchać swoich klientów. Raz nam to wychodzi lepiej, raz gorzej. W tej chwili jesteśmy zaproszeni przez pana prezesa na wspólne wyjazd na południe Europy w celu podglądania innych sieci. Na pewno wyciągniemy dla nas to, co najlepsze.
Co poczytuje pan sobie za największe osiągnięcie?
Zawodowy sukces to wciąż prowadzenie wspólnie z ojcem rodzinnego biznesu. Wciąż go rozwijamy, poprawiamy i zwiększamy efektywność. To nasza codzienność. Identyfikujemy się z nim bezsprzecznie na każdym kroku.
Prywatny sukces to moje dzieci. Doceniam ich obecność i to, że mają sukcesy oraz porażki. Cieszę się, że mamy kontakt i potrafimy rozmawiać. Planujemy przyszłość. Radzimy się wzajemnie w trudnych sytuacjach. Troszczymy się wzajemnie o siebie. To naprawdę wielki sukces mieć kochającą się rodzinę.
I co dalej?
Dalej to już tylko marzenia. Pomnażać liczbę własnych sklepów, dzielić się doświadczeniami z innymi, dbać o siebie, szanować relacje z ludźmi. W moich planach jest spędzać coraz więcej czasu z rodziną i przyjaciółmi. Marzy mi się też doczekać w miarę stabilnych i przewidywalnych czasów. Do tego wszystkiego przydałoby się jeszcze wieczne zdrowie.